Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jacek Frączyk
Jacek Frączyk
|

PiS nie boi się nacisków agencji ratingowych. „Inwestorzy nie patrzą na politykę”

0
Podziel się:

Za kilka miesięcy agencje ratingowe znowu uważniej przyjrzą się Polsce. Prawo i Sprawiedliwość jest pewne swego. Póki wskaźniki są dobre, raporty agencji nie mają znaczenia.

PiS nie boi się nacisków agencji ratingowych. „Inwestorzy nie patrzą na politykę”
(PAP/Wiktor Dąbrowski)

Za kilka miesięcy agencje ratingowe znów przyjrzą się Polsce. W połowie stycznia turbulencje na rynku walutowym wywołało obniżenie oceny przez Standard & Poor's. Tymczasem politycy Prawa i Sprawiedliwości są pewni swego. - Póki wskaźniki są dobre, raporty agencji nie mają znaczenia - przekonują

Gdy w połowie stycznia agencja Standard & Poor's obniżyła wiarygodność kredytową naszego kraju do poziomu BBB+, nadając mu perspektywę negatywną, rentowność obligacji Polski na rynkach międzynarodowych natychmiast skoczyła o 0,2 punktu procentowego, a złoty osłabił się względem euro, osiągając najgorszy kurs od czterech lat, przebijając nawet poziom 4,50 zł.

Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów jest zdania, że rząd czekają kolejne "próby nacisków, właśnie poprzez ratingi".

Nowy komunikat Moody's w sprawie oceny zdolności kredytowej Polski zostanie opublikowany między 13 maja a 9 września 2016 roku. W lipcu swoje oceny przedstawią Standard&Poor's oraz Fitch Ratings.

- Dla nas bardzo ważne będzie uzasadnienie - mówi Kowalczyk. - Jeśli będą nim tylko aspekty polityczne, to inwestorzy nie będą na to zwracać uwagi, bo będą oceniać nasze zdolności ekonomiczne i finansowe, a te są dobre. Oceniane będzie to, że deficyt jest w ryzach budżetowych, że jest rozwój gospodarczy i że jest ściągalność podatków - podkreślił w rozmowie z TVN Biznes i Świat.

- Ale naciskać można tylko politycznie, natomiast inwestorzy patrzą na realne wyniki finansowe - powiedział Kowalczyk. - A te pokazują, że jesteśmy naprawdę stabilnym krajem, jeżeli chodzi o podstawy ekonomiczne.

Politykowi PiS nie sposób nie przyznać racji. Kiedy obserwuje się rynek walutowy i notowania rentowności obligacji rządowych na międzynarodowym rynku, widać, że ratingi ratingami, ale liczą się twarde dane. Po dwóch miesiącach wszystko wróciło do normy, kurs złotego jest mocniejszy, niższe jest (o 0,05 punktu procentowego) oprocentowanie naszych obligacji.

Co inwestorzy biorą pod uwagę? Deficyt budżetowy, wzrost gospodarczy i ściągalność podatków, czyli czynniki zapewniające płynność, a więc i zdolność do spłacania oprocentowania od obligacji. Im większe jest ryzyko, że rząd może przestać spłacać odsetki lub nawet nie spłacić części obligacji, co miało miejsce w przypadku Grecji czy Argentyny, tym oprocentowanie jest wyższe. Inwestorzy muszą sobie czymś powetować ryzyko.

Czym grozi zły rating?

Teoretycznie rating powinien pomóc ocenić rynkowi ryzyko zakupu obligacji. W praktyce liczy się to, czy rząd utrzymuje deficyt budżetu na poniżej 3 proc. produktu krajowego brutto. To uznaje się za poziom bezpieczny. Dlatego obniżka ratingu, obniżką, a obserwuje się przede wszystkim wskaźniki ekonomiczne.

Na Węgrzech, z którymi często jesteśmy porównywani, po pierwszej z serii obniżek ratingów przez agencję Moody's z A2 do A3 w listopadzie 2008 roku, kapitał faktycznie rozpoczął ucieczkę i akcje spadały przez cztery miesiące, by potem... nieprzerwanie rosnąć przez jedenaście miesięcy z rzędu, gdy okazało się po wynikach gospodarki, że strach był mocno przesadzony.

Oprocentowanie obligacji węgierskich, które co ciekawe nadal mają rating śmieciowy od S&P, jest nieznacznie tylko wyższe od oprocentowania polskich papierów, tj. wynosi 3,3 proc., w porównaniu z 2,87 proc. polskich, a przecież pod uwagę trzeba jeszcze brać, że Węgry to kraj mniejszy, a wielkość zwiększa szanse, że gospodarka będzie stabilna.

Najlepsze ratingi w naszym regionie mają Czechy i Estonia. Ten pierwszy kraj ma poziom zadłużenia do PKB na poziomie 42 proc. (Polska powyżej 50 proc. i to tylko przez zabór pieniędzy z OFE)
, a drugi ma konstytucyjny zakaz deficytu budżetowego, poziom długu na poziomie 10 proc. PKB i jeden z najszybszych wzrostów gospodarczych w Europie. Wysoki rating umożliwia Czechom płacenie zaledwie 0,4 proc. od zadłużenia, czyli... poziom porównywalny z Niemcami.

Co jeśli pogorszy się w gospodarce?

Źle zaczyna się robić nie po samych ratingach, ale dopiero, gdy wskaźniki budżetu państwa się pogorszą. Wtedy inwestorzy są skłonni kupować kolejne obligacje z wyższymi odsetkami, a to przy zbyt lekkiej ręce rządu może doprowadzić do spirali wiodącej do bankructwa: wyższe odsetki zwiększą deficyt budżetowy, to doprowadzi do kolejnego obniżenia wiarygodności kraju, a to do jeszcze wyższych odsetek. I mamy Grecję.

Rząd może się jednak zmierzyć z problemem, wtedy mamy albo podwyżki podatków, albo obniżenie wydatków. W przypadku Polski przy obecnym zadłużeniu zwiększenie oprocentowania długu o 1 proc. spowoduje konieczność podwyższenia podatków o 1,7 proc., na co wskazuje proporcja dochodów budżetowych do długu. Albo obniżenie wydatków w tej właśnie skali.

Taka jest groźba, jeśli za słabszymi ratingami pójdą zbyt wysokie wydatki państwa, nie mające pokrycia we wzroście gospodarczym.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)