Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Krzysztof Janoś
Krzysztof Janoś
|

Program Morawieckiego preferuje innowacyjne firmy. Te apelują: "Chcemy ciszy i spokoju"

0
Podziel się:

- Stworzy się pole do nadużyć i marnotrawienia pieniędzy - mówi Michał Przewoźniczek z MP2. W rozmowie z money.pl przekonuje, że nie chce specjalnego traktowania.

Program Morawieckiego preferuje innowacyjne firmy. Te apelują: "Chcemy ciszy i spokoju"
(STEFAN MASZEWSKI/REPORTER/EAST NEWS)

- Bardzo łatwo popsuć coś, co działa. Trudniej to naprawić. Patrząc na strategię rozwoju proponowaną przez rząd, mam obawy, że będzie wspierać tylko niektóre dziedziny. Stworzy się pole do nadużyć i marnotrawienia pieniędzy, jeżeli zaczniemy urzędowo definiować firmy innowacyjne. Wspierajmy przełomowe pomysły niezależnie od branży. Nawet wtedy, gdy chodzi o zamek błyskawiczny do spodni - mówi w wywiadzie dla money.pl Michał Przewoźniczek, naukowiec i właściciel firmy MP2.

Krzysztof Janoś: Czego pan oczekuje od państwa?

*Michał Przewoźniczek, szef firmy MP2, tworzącej zaawansowane systemy do analizy danych liczbowych i obrazowych: *Ciszy i spokoju. Chciałbym, żeby mi nie przeszkadzano. Dopiero w drugiej kolejności myślałbym o jakichś pozytywnych bodźcach.

*To może * *łatwiej * *będzie sprecyzować, co panu najbardziej przeszkadza? *

Nie będę oryginalny, ale wysokie koszty pracy. Podatki w porównaniu do innych państw unijnych nie są na wysokim poziomie, ale wszelkie opłaty związane z zatrudnieniem są bardzo wysokie.

Tylko tyle?

Prowadzę biznes od 11 lat. Przez ten czas na lepsze zmieniło się nieprawdopodobnie dużo rzeczy. Zmiany są widoczne. Teraz naprawdę wystarczyłby już tylko spokój w kraju i stabilny rozwój. Brak zawirowań przekłada się na stabilną walutę. Dla mnie ryzyko kursowe jest istotne, bo w swojej pracy korzystam z wielu zagranicznych podzespołów. Oczywiście stabilnego kursu nie zagwarantuje żaden rząd, ale chciałbym, żeby huśtawki walutowe nie były prowokowane przez rząd mojego kraju.

Ale premier Morawiecki chce panu i innym innowacyjnym firmom dać specjalne stawki podatkowe. Nie chce pan?

Nie.

Dlaczego?

Bo zacznie się urzędowe definiowanie firmy innowacyjnej. Stworzy się pole do nadużyć i marnotrawienia pieniędzy. Tymczasem bardziej istotne jest to, by gospodarka rosła jako całość. Duża i silna gospodarka oznacza większą konkurencję, a to tworzy zapotrzebowanie na innowacje. W słabej gospodarce firmy innowacyjne nie mają nic do roboty. Dajcie nam rosnąć i będzie okej.

Program wspierania innowacji jest zatem niepotrzebny?

Dobrze, że jest. Należałoby oczekiwać, że rządy zawsze będą miały strategię działania w gospodarce. Pamiętajmy jednak, że już w przeszłości deklarowano wiele programów tego typu, ale gorzej było z ich realizacją. Istnienie programów i planów jeszcze niczego nie załatwia. Państwo nie wykreuje tego, żeby ludzie byli szczęśliwi i radośni. Podobnie jest z innowacjami.

Ekonomista i były członek RPP, profesor Jan Winiecki, komentując program PiS stwierdził, że tak naprawdę nikt nie wie, skąd się biorą innowacje. I nie da się ich zaplanować.

Opinia pana profesora dobrze oddaje charakter tego, o czym mówimy. Nie ma jasnych odpowiedzi ani prostych przepisów na to, jak innowacyjności sprzyjać. Próbujemy to definiować, ale rzeczywiście jest to nieco magiczne pojęcie. W polskiej debacie pojawia się często Nokia jako przykład innowacji, który rozruszał gospodarkę krajową. Tyle, że tak naprawdę to nie jest innowacyjna firma. To światowy koncern tworzący urządzenia elektroniczne.

Na Zachodzie jest często tak, że innowacje robią małe i średnie firmy, zatrudniające naukowców i często tworzone przez naukowców. A duże firmy, jak Nokia, te innowacje kupują.

To nasz błąd, że jak słyszymy elektronika, telekomunikacja, to myślimy innowacja?

Tak, bo przecież to nieprawda.

Zatem co jest innowacją?

Dla mnie to coś, czego do tej pory nie było, a znacząco zmienia jakość produktu, wydajność procesu produkcji albo wprowadza całkiem nowy produkt. Dajmy na to, że w jakiejś firmie produkty wytwarza się ręcznie, a pan przychodzi i mówi, że nadal robimy to ręcznie, ale inaczej i wtedy będzie mniej błędów. Nie zawsze to oznacza maszyny i nowoczesne technologie. I - co trzeba przyznać - o innowacji jako o procesie niewiele wiemy. Nie wiadomo tak naprawdę, kiedy i gdzie wykiełkuje.

W programie Morawieckiego czytamy o konkretach. Między innymi o konieczności reformy instytutów naukowo-badawczych. Postulat wydaje się być zgodny z tym, o czym mówią od lat środowiska naukowe i biznes.

Generalnie potrzebne jest porozumienie wszystkich sił politycznych, by zreformować polską naukę. Nie wiem, czy potrzebna jest rewolucja, ale na pewno bardzo daleko idące zmiany na uczelniach. Gdy jednak słyszę o planach rządu na reformowanie instytutów naukowych, zapala mi się czerwona lampka.

Dlaczego?

Bo nie wiem, czego ma ta zmiana dotyczyć. Bardzo łatwo popsuć coś, co działa, trudniej poprawić. Poza tym, patrząc na strategię rozwoju przedstawioną przez rząd, mam obawy, że będziemy wspierać tylko niektóre dziedziny. Na przykład ktoś, kto wpadnie na genialny pomysł dotyczący technologii górniczej nie otrzyma wsparcia. A otrzyma je ktoś, kto będzie pracował nad dronami.

Może to jednak ma sens?

Moim zdaniem powinno się oceniać potencjał projektu bez względu na dziedzinę. Powinniśmy skupić się na meritum, czyli na innowacji bez względu na to, w jakim obszarze. Wspierajmy przełomowe pomysły nawet wtedy, kiedy to będzie zamek błyskawiczny do spodni. Ustalanie celów strategicznych jest dość śliskie, bo nie wiemy przecież, co będzie technologią przełomową za 10-15 lat.

To znów efekt złego rozumienia innowacji?

Tak. Ono jest nieco przesterowane, zbyt wąskie. Dlaczego zamek błyskawiczny w spodniach nie może być innowacyjny? Powiedzmy, że produkt byłby tak dobry, że wszyscy producenci na świecie chcieliby go kupić. Nie powinniśmy mierzyć potencjału dziedziną, ale tym, jak bardzo dany projekt jest przełomowy.

Pan jest przykładem na to, że można być naukowcem i mieć firmę.

Mam to szczęście, że pracuję na Politechnice Wrocławskiej. Ale nie na wszystkich uczelniach tworzy się takie warunki. Współpraca osób zatrudnionych na etatach naukowo-badawczych z biznesem nie zawsze musi być mile widziana. Dlatego powinno się - i tu jest rola rządu - tworzyć bodźce, które mogłyby dać uczelniom bezpośrednie korzyści z tego, że zatrudniają osoby aktywne zawodowo również poza nauką.

Wielokrotnie rozmawiałem z rektorami i dziekanami na temat innowacji i współpracy z biznesem. Przy tej okazji zawsze pojawiał się wątek związany z procedurami. Jak rektor ma nie bać się współpracy z biznesem, kiedy on się boi ogłoszenia przetargu na żarówki do rzutników.

Wielu rektorów dobrze radzi sobie z nawet bardzo zawiłymi przepisami - przecież uczelnie dokonują ogromnych inwestycji. Jednak problem ze zbyt skomplikowanymi procedurami jest ważny i na to odpowiedzi niestety nie mam. To zadanie dla państwa, by przepisy pozwalały uczelniom upraszczać procedury. Chodzi o stworzenie prostych, ale szczelnych ram prawnych.

Warto też współpracę biznesu z nauką maksymalnie uprościć. Załóżmy: przychodzi naukowiec z odkryciem do dziekana i proponuje współpracę. Angażuje w to własne pieniądze, a uczelnia pozwala mu korzystać z wyników badań i udostępnia laboratoria. W zamian za to uczelnia dostanie procent udziałów. Jeżeli pomysł wypali, to wszyscy zyskają. Jeżeli projekt zakończy się klapą, to rzecz jasna ów naukowiec straci, ale uczelnia nie poniesie żadnych kosztów.

A jeżeli zostaną po tej działalności jakieś długi? Uczelnia jako udziałowiec też za nie odpowiada.

Tu też widzę zadanie dla rządu, by tak wymyślić system, żeby uczelnie chciały, nie obawiały się ewentualnych komplikacji i mogły wchodzić w wiele takich przedsięwzięć na raz. Można byłoby na przykład w takich umowach zagwarantować uczelni zyski na odpowiednio mniejszym poziomie, ale za to odpowiedzialność za niepowodzenie przerzucić w stu procentach na firmę.

Niezbędna jest mądra zmiana, która uprości procedurę zakupu żarówek, a z drugiej strony zamknie pola do ewentualnych nadużyć. To nie jest proste, ale jest do zrobienia. Dlatego, jak czytam kolejne projekty, które mają dać pozytywny impuls do rozwoju sektora innowacyjnego w naszym kraju, to mam jednak wrażenie, że to puste hasła. Prawdziwe przeszkody leżą gdzie indziej, ich rozwiązanie jest trudne i z pewnością nie będzie spektakularne w sensie politycznym. Można z pompą ogłosić przekazanie pieniędzy na dany cel lub zmianę priorytetów. Jednak ogłoszenie, że oto wprowadza się nowe, pewnie skomplikowane przepisy, dzięki którym rektor będzie mógł łatwo i szybko robić przetargi na żarówki i chętniej angażować uczelnię w przedsięwzięcia biznesowo-badawcze, medialne nie będzie. A moim zdaniem, będzie o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek pieniądze.

Ktoś taki system będzie musiał skoordynować.

Pamiętajmy, że narzędzia do bezpośredniego wspierania innowacji już istnieją. Jest to na przykład Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Z tego, co wiem, w ostatnich latach zainteresowanie współpracą w ramach projektów NCBiR jest bardzo duże i po stronie przemysłu, i po stronie nauki. Skoro są nieźle działające narzędzia, to dlaczego potrzebne są nowe? Czy one coś usprawnią? Co i w jaki sposób? Tego na razie nie wiemy.

Generalnie odnoszę wrażenie, że w dyskusji o innowacjach padamy ofiarą myślenia o wygranej w Lotto. Myślimy od razu o milionach, które są na końcu tej drogi, a realne życie takie nie jest. Na każdy sukces trzeba bardzo ciężko pracować.

_ fot. arch. prywatneMichał Przewoźniczek _
_ Pracownik naukowy Katedry Inteligencji Obliczeniowej na Wydziale Informatyki i Zarządzania Politechniki Wrocławskiej. Współtwórca firmy MP2, która tworzy zaawansowane systemy do analizy danych liczbowych i obrazowych stosowanych przy kontroli jakości. Programuje też systemy oparte o sztuczną inteligencję, sterujące urządzeniami produkcyjnymi. _

Zobacz także: Zobacz także: Ekspert o planie Morawieckiego: Cele, o których mówi się od zawsze
wiadomości
gospodarka
druki
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)