Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|

Jak naprawdę działa forex? Prawnik zdradza fakty niewygodne dla brokerów

2
Podziel się:

Zobacz, co mówi mecenas reprezentujący przed sądami tych, którzy dokładnie rok temu stracili gigantyczne pieniądze na skoku kursu szwajcarskiego franka.

Patryk Przeździecki
Patryk Przeździecki (arch. prywatne)

- Równie dobrze może pan pójść obstawiać zakłady konne na Służewcu. Różnica polega na tym, że wielka instytucja finansowa operująca na foreksie może wpływać na wynik tego zakładu. Tu nie ma równych szans - tymi mocnymi słowami mecenas Patryk Przeździecki opisuje rynek walutowy, na którym inwestuje coraz więcej Polaków.

15 stycznia 2015 r. inwestorom na długo zapadnie w pamięć. Kurs franka gwałtownie wzrósł, przekraczając poziom 5 złotych, a wszystko rozegrało się w ciągu zaledwie kilku minut. Umocnienie szwajcarskiej waluty dotknęło nie tylko posiadaczy kredytów we frankach, ale także drobnych inwestorów, którzy uwierzyli, że mogą zarobić, grając na rynku walutowym forex. Cały mechanizm tamtych wydarzeń opisaliśmy dokładnie w money.pl.

Po roku wielu inwestorów wciąż nie może zapomnieć o "czarnym czwartku". Chodzi nie tylko o stracone oszczędności, ale również o długi, które być może będą musieli spłacać. Mecenas Przeździecki reprezentuje przed sądami klientów firm brokerskich, którzy dokładnie rok temu stracili gigantyczne pieniądze na skoku kursu szwajcarskiego franka.

Łukasz Pałka, money.pl: "Dla wielu Polaków przygoda z foreksem okazała się początkiem życiowych dramatów - narastające długi, uzależnienie od hazardu, depresje, problemy rodzinne, nękanie bezpodstawnymi wezwaniami do zapłaty przez wynajęte armie prawników i windykatorów" - to cytat z pana artykułu na temat rynku walutowego.

Mec. Patryk Przeździecki*: Zgadza się. Niestety, prawda o foreksie jest niewygodna.

Rozumiem, że nie jest pan ulubieńcem firm brokerskich, które oferują ludziom grę na foreksie.

Zadaniem adwokata jest stanie na straży ochrony prawa i pomaganie osobom, które zostały pokrzywdzone. W tym przypadku przez instytucje finansowe, które oferują klientom toksyczne instrumenty.

Toksyczne?

Tak trzeba je nazwać. Proszę mi wierzyć, wysłuchałem już bardzo wielu historii ludzkich dramatów i naprawdę trudno czuć sympatię do podmiotów, które oferują klientom grę na foreksie.

Wielu graczy nie tylko straciło oszczędności całego życia, ale niejednokrotnie skończyli z wielkimi długami, sięgającymi kilkuset tysięcy, a nawet milionów złotych. To rodzi ryzyko, że stracą swoje mieszkania, domy, gospodarstwa rolne - majątki, na które pracowały całe pokolenia.

Ale można przecież powiedzieć, że świadomie podjęli to ryzyko. Uwierzyli, że mogą dorobić się łatwych milionów.

To tylko część prawdy. Wielu inwestorów, którzy dziś liczą gigantyczne straty, było prowadzonych przez opiekunów swoich kont, strategów, analityków, którym zaufali. Zapewniano ich, że istnieją mechanizmy (stop loss, stop out), które uchronią ich przed stratami. Proszę pamiętać, że nie mówię tu o stracie oszczędności, ale też o tym, że te mechanizmy miały zapobiec, by nie wpadli w długi. Po 15 stycznia 2015 roku to wszystko okazało się totalną nieprawdą. Ich zlecenia nie zostały należycie wykonane i na ich rachunkach powstały gigantyczne debety.

Jakie długi mają rekordziści?

Od kilku do kilkunastu milionów złotych.

Kilkunastu?

Tak. Znam takie historie. Cały problem polega na tym, że na foreksie można stosować tzw. dźwignię finansową, nazywaną lewarem. To oznacza, że wystarczy wpłacić na rachunek stosunkowo niewielką sumę, by potem obracać kwotą sto, a nawet kilkaset razy większą. Inaczej mówiąc, inwestor wpłaca na przykład dziesięć tysięcy złotych i dzięki lewarowi 1:100 może zakładać się na sumę miliona złotych. Tylko nikt nie zadaje sobie podstawowego pytania, a brokerzy nie spieszą się z informowaniem o tym, skąd bierze się reszta tych środków.

A skąd się bierze?

To swoista forma pożyczki. Oczywiście nikt nie zawiera umowy, ale de facto inwestor rozporządza cudzymi środkami, choć często nie zdaje sobie z tego sprawy. W rezultacie inwestor może obracać wielkimi pieniędzmi. A w przypadku nietrafionej decyzji ponosi olbrzymią stratę. Jeżeli przekracza ona wartość środków własnych, wówczas broker może próbować domagać się od inwestora pokrycia zobowiązań wobec międzynarodowych banków inwestycyjnych.

Ale lewar 1:100 oznacza też, że 1 procent zysku przełoży się na wzrost wpłaconych przez inwestora środków o 100 procent. To kusząca wizja.

Zgadza się. Ale doskonale zna pan przecież statystyki mówiące o tym, że około 80-90 proc. osób, która zaczyna przygodę z foreksem, szybko traci wszystkie oszczędności i bankrutuje.

Co ich kusi, by mimo wszystko grać?

To w dużej mierze osoby, które nie mają dogłębnej wiedzy na temat funkcjonowania rynków finansowych. Nie używam tego określenia, by kogokolwiek urazić. Po prostu trafiają na ten rynek namówieni przez telemarketerów, ekspertów, którzy roztaczają przed nimi wizję łatwych zysków. Są zapraszani na darmowe szkolenia, podczas których mają się uczyć, jak zarabiać. Niestety, są po nich w stanie co najwyżej wyzerować rachunek, a przy niekorzystnych warunkach rynkowych popaść w długi.

Są też doświadczeni inwestorzy, którzy od lat inwestują na Giełdzie Papierów Wartościowych i trafiają na forex z myślą, że to taki sam rynek regulowany. A przecież nic bardziej mylnego. Forex jest zdecentralizowany, pozbawiony jednego miejsca obrotu, a więc instytucjom państwowym trudno jest sprawować nad tym rynkiem właściwy nadzór.

A metody perswazji stosowane przez brokerów są przeróżne, w dużej mierze zależą od zasobności portfela klienta. Znam historię biznesmena, któremu dobrze się wiodło i miał spore oszczędności. W jego przypadku nie skończyło się na telefonach od telemarketerów. Były też wystawne kolacje, szampan, kawior, budowanie coraz większego zaufania, by wpłacał coraz wyższe sumy. Naprawdę, sceny rodem z "Wilka z Wall Street". Nie muszę dodawać, jak się to skończyło.

Z pewnością zna pan powiedzenie, że rynkiem rządzą chciwość i strach. Najpierw jest chciwość, a potem przychodzi strach.

To znów część prawdy. Bo w tym wszystkim są ludzie, którzy wykonują - nazwijmy to wprost - zawód zaufania publicznego. Skoro powierzam komuś pieniądze, to mu ufam. Czyż nie tak?

Ale przecież biura maklerskie, brokerzy, banki informują klientów o ryzyku związanym z inwestycjami.

Zgoda. Ale jednocześnie klienci nie byli informowani o tym, że zlecenie typu stop loss może nie zadziałać, a to pociągnie ich w długi. O tym, że to możliwe, inwestorzy dowiedzieli się dopiero 15 stycznia 2015 roku. Doświadczyli tego na własnej skórze. W głowach im się nie mieściła taka sytuacja, bo przecież nawet idąc do kasyna człowiek zakłada, że nie straci więcej niż przynosi.

I zapisów o takim zagrożeniu nie ma w regulaminach?

W wielu jest, nie przeczę. Ale zwykle taki zapis jest ukryty pomiędzy niezliczoną liczbą innych postanowień, napisany językiem tak niezrozumiałym dla przeciętnego konsumenta, że nawet osoby posiadające wiedzę finansową, czy prawniczą mają trudności z rozszyfrowaniem treści tych regulaminów.

Dlatego ludzie polegali na prywatnych rozmowach z brokerami, którzy zapewniali ich, że podążając za ich strategiami, nie tylko nie stracą, ale zarobią. Klienci niejednokrotnie byli wręcz zachęcani do stosowania wysokich lewarów. Bo przecież im większe kwoty wchodzą w grę, tym więcej broker zarabia na prowizjach, a także opłatach za utrzymywanie otwartego zlecenia. Bywa i tak, że cała strata inwestora bezpośrednio przekłada się na zysk brokera, gdy ten wykonuje zlecenia klienta na własny rachunek.

Na co skarżą się klienci w związku ze sprawą z 15 stycznia 2015 roku? Jak z rynkiem forex walczą Amerykanie? O tym przeczytasz na drugiej stronie.

I twierdzi pan, że gdy 15 stycznia 2015 roku doszło do gwałtownego umocnienia franka szwajcarskiego, brokerzy nie zrealizowali jak należy zleceń stop loss i przez to na kontach klientów pojawiły się ujemne salda. Firmy brokerskie bronią się argumentem, że w wyniku paniki na rynku zabrakło tzw. płynności, nie było możliwości realizowania zleceń po wskazanych przez klientów kursach, a więc wykonywano je po pierwszych-najlepszych cenach.

I tu dochodzimy do sedna sprawy.

To znaczy?

W moim przekonaniu doszło tu do wielu nieprawidłowości. Firmy brokerskie informowały o tym, że wskazywane przez klientów kursy są dostępne, ale nie realizowały zleceń bądź realizowały je z opóźnieniem. Były też przypadki, że zlecenie zostało wykonane prawidłowo, a kolejnego dnia broker dochodził do wniosku, że cena powinna była być inna i już po fakcie zmieniał ją na niekorzyść klienta.

Trzeba też pamiętać o tym, że różne są modele wykonywania transakcji zawieranych przez polskich klientów na forex. Niektóre biura maklerskie pracują w modelu tzw. organizatora rynku - w skrócie oznacza to, że klient zawiera zakłady tylko z danym biurem. W innych przypadkach polski broker działa jako zastępca pośredni, a zlecenie klienta wykonuje najczęściej za pomocą któregoś z międzynarodowych banków inwestycyjnych.

15 stycznia 2015 okazało się, że te międzynarodowe banki traktują polskich klientów jak inwestorów drugiej kategorii. Bo gdy cena franka gwałtownie się zmieniała, zlecenia polskich inwestorów były odrzucane, a w pierwszej kolejności realizowane były inne. W świecie, gdy standardem jest to, że wykonanie transakcji liczy się w milisekundach, polscy gracze musieli czekać kilkanaście sekund, a w skrajnych przypadkach nawet 25 minut! To oznaczało dla nich gigantyczne straty.

Obala pan właśnie mit foreksu jako globalnego, najbardziej płynnego rynku na świecie.

O tym, jak jest z płynnością tego rynku, przekonaliśmy się rok temu. Poza tym powtórzę: materiały procesowe dają solidną podstawę do założenia, że zlecenia wielu polskich klientów były wykonywane niezgodnie z kolejnością. Coś takiego na przykład na regulowanej giełdzie akcji jest nie do przyjęcia.

Określa pan forex jako "zakłady". Gdzie tu waluty, inwestycje, te wszystkie hasła, na których opiera się ten rynek?

Przecież na foreksie nikt nikomu nie dostarcza realnej waluty. Gracz tylko zakłada się z brokerem bądź z bankiem inwestycyjnym o to, jak zmieni się kurs danej pary walutowej. To wszystko. Równie dobrze może pan pójść obstawiać zakłady konne na Służewcu. Różnica polega na tym, że wielka instytucja finansowa operująca na foreksie może wpływać na wynik tego zakładu. Tu nie ma równych szans.

Polski rynek jest tu wyjątkiem na tle świata?

Odpowiem przykładem. Amerykański nadzór finansowy od dawna bada działania wielkich banków inwestycyjnych. Nie tak dawno media donosiły o tym, że brytyjski bank inwestycyjny ma zapłacić Amerykanom 150 milionów dolarów kary za to, że dopuszczał się manipulacji na rynku walutowym. Chodziło między innymi o odrzucanie zleceń klientów, które były dla niego niekorzystne. A więc chodziło dokładnie o to, o czym mówię w przypadku polskich klientów i 15 stycznia 2015 roku.

Co więcej, jeżeli chodzi o Amerykanów, to już w 2010 roku w USA została wprowadzona specustawa, która spowodowała, że forex dla amerykańskich konsumentów został w praktyce zamknięty.

Amerykanie nie mogą grać na foreksie?

Ograniczenia dla brokerów są tak duże, że taka działalność jest dla nich po prostu nieopłacalna. Nawet polska Komisja Nadzoru Finansowego informowała o tym, że w USA oferowanie konsumentom popularnych w naszym kraju instrumentów CFD (contract for difference) na waluty zostało zakazane. Nie przypominam sobie, by któryś z brokerów w Polsce pochwalił się tą informacją przed klientami.

Jednym słowem amerykański nadzór finansowy chroni swoich klientów przed foreksem?

Przed toksycznymi instrumentami finansowymi.

Za to założenie firmy foreksowej na przykład na Cyprze to raj.

Zgadza się. Ponoć prawdziwy Cypryjczyk pracuje albo w branży turystycznej albo w firmie foreksowej (_ śmiech _).

A taka firma może oferować usługi w krajach całej Unii Europejskiej.

Bo działa w ramach europejskiego paszportu. Cypr to raj ze względu na słaby nadzór i niskie wymagania kapitałowe. Potem wystarczy, że taka firma notyfikuje swoją działalność w danym kraju UE. To formalność. W tej sytuacji na przykład polska Komisja Nadzoru Finansowego ma bardzo ograniczone możliwości kontrolowania danego podmiotu, o czym nawet już informowała.

Zatem polski inwestor, który chce grać na foreksie, powinien rozważyć założenie rachunku u polskiego brokera?

Jeżeli chodzi o możliwość późniejszego dochodzenia swoich ewentualnych roszczeń, to zdecydowanie tak. Ważne, by pamiętać, że taka firma powinna mieć w Polsce siedzibę, a nie oddział. Takie informacje można sprawdzić w KNF.

Czy polskie prawo powinno zostać zmienione, by lepiej chronić inwestorów na foreksie? Może na przykład całkowicie zakazać stosowania dźwigni finansowej?

Problem leży gdzie indziej. Polskie instytucje nadzorcze, jak KNF czy UOKiK, są wręcz zalewane skargami od klientów firm brokerskich. Skarżą się na stosowanie wobec nich zakazanych klauzul umownych, na to że nie byli prawidłowo informowani o wysokości opłat, ryzyku, spreadach, swapach. I w moim przekonaniu w wielu przypadkach mają rację.

Ale potem działania instytucji nadzorczych są mizerne, by nie powiedzieć pozorne.

Z czego to wynika?

Nie wiem. Opisuję to, co widzę. Nie diagnozuję przyczyn. Pewien znany polityk w przypływie szczerości rzekł niedawno, że państwo polskie działa tylko teoretycznie - w odniesieniu do branży forex trudno o trafniejsze podsumowanie. Efekt jest taki, że poszkodowanemu klientowi pozostaje tylko tyle, że może liczyć na siebie i chcąc dochodzić swoich praw czeka go zwykle długa batalia sądowa.

Dlatego jako adwokat mam nadzieję, że wkrótce polskie organy prawa już na poważnie zajmą się problem detalicznego foreksu i tak, jak ma to miejsce w państwach Europy Zachodniej, a zwłaszcza krajach anglosaskich, opowiedzą się po stronie poszkodowanych obywateli zapewniając im realną pomoc, a w razie potrzeby wsparcie w dochodzeniu ich słusznych praw także na drodze sądowej.

_ Patryk Przeździecki _
_ Adwokat specjalizujący się w tematyce związanej z przestępczością gospodarczą, w tym nieprawidłowościami w obrocie na rynku kapitałowym. Obecnie reprezentuje grupę poszkodowanych inwestorów w sporach z krajowymi i zagranicznymi firmami inwestycyjnymi dotyczącymi wykonywania transakcji na instrumentach finansowych. _

forex
wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(2)
Karolek
6 miesięcy temu
Dobrze, że takie artykuły są dostępne. Patrząc na to ilu jest oszustów można utopić się w morzu łez i długów.
Jacek J.
3 lata temu
Po 5 latach można podsumować krótko, Patryk Przeździecki pokonał w sądach wszystkich polskich brokerów próbujących wyłudzić od Polaków miliony złotych na rzekomych debetach z tzw. "Czarnego Czwartku". U mnie sprawa skończyła się pełnym sukcesem - oddalenie roszczenia banku + zasądzenie należności. Wielkie podziękowania i mega szacun dla Mecenasa! Oby tak dale!