Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Mateusz Ratajczak
Mateusz Ratajczak
|

Prawo i Sprawiedliwość poczeka z realizacją obietnic. Bo to im się najbardziej opłaca

0
Podziel się:

Prawo i Sprawiedliwość stworzyło polityczne perpetuum mobile? Na to wygląda. Propozycje gospodarcze PiS można najwcześniej w pełni zrealizować dopiero przed kolejnymi wyborami samorządowymi w 2018 roku.

Prawo i Sprawiedliwość poczeka z realizacją obietnic. Bo to im się najbardziej opłaca
(Stefan Maszewski/REPORTER)

Po wypowiedziach przyszłego ministra finansów widać, że zanim Prawo i Sprawiedliwość zrealizuje sztandarowe propozycje, najpierw sięgnie po pieniądze banków i hipermarketów. Realia gospodarcze i polityczne mogą jednak sprawić, że będzie to za... trzy lata, czyli przed kolejnymi wyborami - analizuje Mateusz Ratajczak, dziennikarz money.pl.

Skąd pewność, że PiS nie rzuci się od pierwszego dnia pracy na spełnianie wyborczych obietnic? Sugeruje to już wybór Pawła Szałamachy na ministra finansów. Z pobieżnej analizy wypowiedzi przyszłego szefa resortu finansów wynika, że nie dopuści do nadmiernego zadłużania się państwa. A rozdawanie pieniędzy obywatelom zacznie od zebrania kasy w budżecie. Warto przypomnieć, że swoją przygodę z polityką Szałamacha zaczynał u boku Janusza Korwina-Mikkego w Unii Polityki Realnej. Chociaż ze skrajnie liberalnych poglądów niewiele zostało, to z pewnością Szałamacha wciąż nie wierzy w "elastyczny budżet". Tematyka odpowiedniego budżetowania była również jednym z głównych tematów studiów na Harvardzie, na które Szałamacha wyjechał w ubiegłym roku.

- Z dotychczasowych zapowiedzi pana Szałamachy można wyciągnąć wniosek, że nie jest on zwolennikiem nieograniczonego zwiększania deficytu. A to byłoby konieczne, by szybko spełniać wszystkie obietnice wyborcze. Widać, że zdaje sobie sprawę, jak niedaleko mamy do powrotu do procedury nadmiernego deficytu, co nie jest dla gospodarki dobrą sprawą - mówi money.pl dr hab. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.

Szybkim zmianom nie sprzyja też kalendarz. Początek formowania rządu, koniec roku - to nie jest dobry moment na rewolucyjne zmiany. Zresztą politolodzy nie mają wątpliwości, że czasami warto poczekać z realizacją obietnic. - Dawkowanie reform jest jedną z koncepcji zarządzania ryzykiem politycznym i w moim przekonaniu to słuszna droga. Bardzo często mówi się, że te najbardziej bolesne reformy warto wprowadzać mniej więcej w połowie kadencji. Cześć wyborców zawsze daje rządzącym pewien czas na realizację postulatów, a druga część już z marszu czuje się rozczarowana - to normalna sprawa. Istotą rządzenia jest odpowiednie "podrzucanie" reform i jednym, i drugim - tłumaczy dr hab. Ewa Marciniak z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Kolejnym problemem jest to, że niektóre propozycje po prostu nie mogą wejść w jednym czasie. To oznacza, że rząd będzie musiał albo postawić na napędzanie gospodarki, albo na kwestie socjalne. - Znaczne zwiększenie wydatków socjalnych ograniczy w sposób oczywisty możliwość finansowania inwestycji. Trzeba wybrać jedno albo drugie - tłumaczy Jeremi Mordasewicz z Konfederacji Lewiatan.

Gdzie i kiedy pieniądze zacznie zbierać minister?

O tym, co jest dla głównego księgowego kraju priorytetem, już wiemy. "Podczas pierwszych tygodni w Ministerstwie Finansów skoncentrujemy się na realizacji priorytetowego punktu programu, czyli wsparcia rodzin, znanym jako 500 zł na dziecko" - zapewnił na Facebooku Paweł Szałamacha. Przyszły minister szacuje, że tylko ten jeden postulat wyborczy będzie kosztował 15,5 mld zł rocznie. Dwie trzecie tej kwoty mają równoważyć nowe podatki.

Szałamacha nie od wczoraj jest zwolennikiem opodatkowania banków. Już pięć lat temu na swoim blogu argumentował, że to dobry pomysł. Przede wszystkim dlatego, że usługi bankowe nie są obciążone VAT. "Podatek od banków to wyrównanie pola gry gospodarczej. Niemcy, Węgry, Wielka Brytania w różnej formule wprowadzają takie obciążenie. Rozważmy to na spokojnie" - pisał.

Co stoi na przeszkodzie? Kalendarz - rząd Beaty Szydło zaprzysiężony zostanie dopiero 12 listopada i zanim zacznie wprowadzać obietnic wyborczych w życie, po drodze musi przekształcić kompetencje niektórych ministerstw. To samo zdają się sugerować czołowi przedstawiciele PiS: przed wyborami Henryk Kowalczyk w wywiadach zaznaczał, że podatek bankowy najpewniej pojawi się w 2017 r. Podobnie tonowali obietnice wyborcze Zbigniew Ziobro, czy Jarosław Gowin - czyli przyszli ministrowie rządu i główni wewnętrzni koalicjanci zjednoczonej prawicy.

Wprowadzanie nowego obciążenia w trakcie roku podatkowego jest karkołomnym pomysłem - i z punktu widzenia samego podatnika i dla całej administracji podatkowej. - Oczywiście jest to możliwe, ale na całe szczęście zmian w podatkach nie można wprowadzać nagle. Ogranicza to prawo, potrzebne są nam kilkumiesięczne przygotowania. Teoretycznie nowe podatki mogłyby zacząć funkcjonować od połowy roku - tłumaczy prof. Gomułka..

To zaś oznacza, że propozycja Prawa i Sprawiedliwości będzie musiała poczekać - bez pieniędzy z banków i sklepów nie ma żadnych szans na rozdawanie pieniędzy na dzieci, o równie kosztownej reformie wieku emerytalnego nie wspominając.

Co z wpływami z dywidend?

Tyle o podatkach, które miałyby pokryć dwie trzecie potrzeb. Skąd będzie reszta? Szałamacha myśli o zwiększeniu wpływów z dywidend spółek skarbu państwa o 750 mln zł. Niestety, w tym wypadku kalendarz też nie jest łaskawy. Sezon na dywidendy mamy już praktycznie na finiszu, a w tym roku - po raz pierwszy w historii - dywidendy nie wypłaci PKO (3,2 mld zł za sprawą rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego pozostało w banku). Mniej pieniędzy Skarb Państwa zarobił też na dywidendzie z KGHM.

A trudno sobie wyobrazić, by PiS szukał pieniędzy z prywatyzacji, skoro jednym z głównych haseł jest repolonizacja i wzmacnianie polskiego kapitału. PiS też konsekwentnie protestował, gdy za rządów PO sprzedawane były spółki państwowe (jak Ciech czy PKP Energetyka).

Efekt? W 2016 roku może po prostu znów zabraknąć pieniędzy na realizację głównego postulatu. - Z kolei w 2017 roku część polityków Prawa i Sprawiedliwości, jeżeli do tej pory wciąż nie będzie rewolucyjnych zmian, zacznie zmieniać interpretację niektórych zapowiedzi. Politycy zawsze liczą, że wyborcy już o niektórych obietnicach zapomnieli. Zamiast tego pojawią się dopiero realne wyliczenia, ile pieniędzy udało się zdobyć - tłumaczy prof. Gomułka.

Na drugiej stronie przeczytasz, co musi się stać, żeby obietnice wyborcze stały się rzeczywistością

Eldorado zacznie się, gdy stanie karuzela podatkowa

Ratunkiem dla wszystkich planów PiS jest zatrzymanie karuzeli podatkowej. Co roku w wyniku luki podatkowej, (czyli różnicy pomiędzy przewidywanymi wpływami z podatku, a pieniędzmi które faktycznie wpadają do budżetu), tracimy od 30 do nawet 50 mld zł. O skali problemu najlepiej świadczy fakt, że pieniądze te wystarczyłyby na budowę 1000 kilometrów autostrad czy wypłatę 2 milionów przeciętnych rocznych emerytur. Bez zatrzymania fali wyłudzeń tego podatku, nie może być mowy o realizacji wszystkich obietnic wyborczych. Bez względu na to, jakie są i ile kosztują.

Największym problemem systemu podatkowego w ostatnich latach jest właśnie karuzela podatkowa. Jej efektem są nie tylko niższe wpływy podatkowe, ale przede wszystkim odpływ części pieniędzy z budżetu. Na czym to polega? Dostawca wystawia faktury za sprzedane produkty, a następnie znika i nie płaci należnego podatku. Jego klient otrzymuje jednak ważną fakturę VAT, na podstawie której dokonuje odliczenia podatku naliczonego.

Jak wskazuje jednak prof. Gomułka szybkich efektów uszczelniania systemu podatkowego nie będzie po kilku miesiącach, ale dopiero latach. O tym, jak Paweł Szałamacha ma zamiar walczyć z karuzelą podatkową, nie wiemy na dobrą sprawę nic.

Sporo z kolei wiemy, jak kilka lat temu widział walkę z deficytem budżetowym, kiedy to jeszcze za finanse odpowiadał Donald Tusk i Jan Vincent Rostowski. Dwa lata temu - kiedy Donald Tusk ogłaszał wielkość dziury budżetowej - Szałamacha na swoim blogu nakreślił trzypunktowy plan działania. "Potrzeba krajowej strategii gospodarczej, która będzie odejściem od polityki imitacji rozwoju" - pisał wtedy.

Według niego niezbędna jest "Repolonizacja części sektora bankowego poprzez odkupy 1-2 dużych banków". Całość miałaby być finansowana kredytem z Narodowego Banku Polskiego. W zakresie finansów z kolei zdaniem przyszłego ministra konieczna jest "konsolidacja skarbówki i urzędów celnych, waloryzacja kwotowa emerytur, wygaszanie nawisu administracji dzięki zasadzie jeden zatrudniany za dwóch odchodzących na emeryturę". Szałamacha postulował wtedy również wprowadzenie "podwójnego odpisu podatkowego za wydatki na badania i rozwój". Jak możemy przeczytać "tak się stanie dopiero po naszym (Prawa i Sprawiedliwości - red.) sukcesie". Sukces wyborczy jest, na wielką strategię zmian przyjdzie poczekać.

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)