Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Jacek Bereźnicki
Jacek Bereźnicki
|

Reforma szkolnictwa w Polsce. Kontrrewolucja oświatowa PiS może okazać się bardzo kosztowna

0
Podziel się:

Prof. Gomułka zwraca uwagę, że przesunięcie momentu rozpoczęcia edukacji z 7 do 6 lat oznacza wydłużenie efektywnego okresu pracy w przypadku wchodzących w przyszłości na rynek pracy roczników, które objęła ta reforma.

Reforma szkolnictwa w Polsce. Kontrrewolucja oświatowa PiS może okazać się bardzo kosztowna
(Pixabay/domena publiczna)

Likwidacja gimnazjów oraz wycofanie obowiązku posyłania sześciolatków do szkół - to kluczowe, a zarazem najbardziej kontrowersyjne, elementy programu reformy szkolnictwa lansowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Po wygranych wyborach zamiar wprowadzenia tych planów w życie potwierdził prof. Piotr Gliński. Money.pl postanowił sprawdzić, jakie będą koszty spełnienia tych obietnic.

Koszty zmian w oświacie, jakie szykuje nowa ekipa, nie ograniczają się jedynie do jednorazowych wydatków, które wydają się oczywiste w przypadku tego typu operacji. Nieuniknione są także koszty długofalowe, które mogą okazać się zabójcze dla systemu ubezpieczeń społecznych w Polsce. Jak ustalił money.pl, samo cofnięcie reformy posyłającej sześciolatków do szkół oznacza obniżenie środków na wypłaty emerytur o kilka miliardów rocznie.

We wtorkowym wywiadzie dla radia RMF FM pełniący funkcję szefa Rady Programowej PiS prof. Gliński zapowiedział, że nowa reforma oświatowa może wejść w życie już od 1 września 2016 r. Oznacza to, że z końcem obecnego roku szkolnego mogą zniknąć tysiące gimnazjów, które zatrudniają obecnie ok. 100 tysięcy nauczycieli. Czy dla wszystkich znajdzie się praca w szkołach podstawowych i średnich, do których wrócą dzisiejsze klasy gimnazjalne? To zaledwie jedno z wielu pytań, które pojawiają się w związku z całkiem realną już wizją kontrrewolucji w szkolnictwie.

O przedstawienie aktualnych założeń szykowanej reformy szkolnictwa, a zwłaszcza szacowanych kosztów jej przeprowadzenia, poprosiliśmy Elżbietę Witek, rzecznik prasową PiS, a jednocześnie najpoważniejszą - jeśli wierzyć giełdzie nazwisk - kandydatce tej partii na stanowisko ministra edukacji narodowej.

Niestety pani poseł nie znalazła czasu na rozmowę z nami na ten temat. Odesłała nas do osoby nr 2 w PiS-ie w tematyce edukacji - posła Sławomira Kłosowskiego, byłego wiceministra edukacji w latach 2005-2007. Wielokrotne próby kontaktu z politykiem, który niedawno przekonywał, że jego formacja "jako jedyna ma całościowy program zmian w edukacji", spełzły jednak na niczym. Nie udało nam się też powtórnie skontaktować z posłanką Witek. Biuro prasowe PiS nie potrafiło nam pomóc w dotarciu do kompetentnych przedstawicieli partii w obszarze reformy edukacyjnej, wskazując tylko te dwa nazwiska. Bez odpowiedzi pozostał także nasz mail ze szczegółowymi pytaniami o koszty reformy.

Wprawdzie Prawo i Sprawiedliwość jak dotąd nie chciało z nami rozmawiać na temat przewidywanych kosztów swojej reformy edukacyjnej, ale - co nie powinno dziwić - bardzo chętni do rozmowy o kosztach PiS okazali się czołowi przedstawiciele głównego konkurenta tej partii - Platformy Obywatelskiej. Bardzo szybko udało nam się porozmawiać na ten temat z Joanną Kluzik-Rostkowską, szefową resortu edukacji w gabinecie Ewy Kopacz.

- Likwidacja gimnazjów oznacza, że tam, gdzie szkoła pracuje na dwie zmiany, trzeba będzie dopchnąć kolanem dwa roczniki dzieci, które dzisiaj są w gimnazjum. Wracają więc dwa roczniki do starych budynków - mówi minister edukacji. Jak ocenia, może to oznaczać, że pracę straci, a także wypadnie z zawodu kilkadziesiąt tysięcy nauczycieli gimnazjalnych.

"Ponieważ dyrektorzy podstawówek i liceów będą najpierw starali się zagospodarować swoich nauczycieli, którzy z powodu głębokiego niżu pracują w niepełnym wymiarze godzin. Kosztem ubocznym może być też zwiększenie liczebności klas, ze stratą dla jakości nauczania - uważa Kluzik-Rostkowska.

Jej zdaniem likwidacja gimnazjów oznacza konieczność napisania od nowa podstawy programowej dla każdej z dwunastu klas. - To jest duży wysiłek na kilka lat, także finansowy. Trzeba będzie napisać nowe podręczniki, a to kolejne gigantyczne koszty - podkreśla.

W jej opinii dużym zagrożeniem dla etatów nauczycielskich jest też inny sztandarowy pomysł PiS na reformę oświaty. - Gdyby PiS cofnął sześciolatki ze szkół podstawowych, to czeka nas chaos i pusty rok w systemie edukacji - ocenia Kluzik-Rostkowska, podkreślając, że najbardziej stracą na tym dzieci. - Nauczyciele wczesnoszkolni, którzy w czerwcu skończyli pracę z trzecią klasą, we wrześniu nie mieliby co robić. Nie byłoby pierwszych klas, ponieważ wszystkie 6-latki zostałyby w przedszkolach. W związku z tym nauczyciele ci nie mieliby pracy przez kolejne trzy lata - twierdzi szefowa resortu edukacji.

- Wszystkich nauczycieli wczesnoszkolnych mamy 150 tysięcy, a to oznacza, że bez pracy na trzy lata może zostać ok. 20 tys. nauczycieli - szacuje Joanna Kluzik-Rostkowska. - To koszt społeczny, ale też realny dla samorządu. Nauczycielom, którzy tracą pracę, przysługują półroczne odprawy. Co więcej, te same problemy dotkną nauczycieli wyższych klas - dodaje.

Joanna Kluzik-Rostkowska uważa, że przez zabranie sześciolatków ze szkół ucierpią także przedszkolaki, głównie trzylatki, dla których według minister edukacji może zabraknąć miejsca w przedszkolach. Jak wyjaśniła, zgodnie z wprowadzonym przez nią rozporządzeniem, od 2017 r. każdy trzylatek będzie miał prawo do opieki przedszkolnej. - W tej sytuacji samorządy, które mają obowiązek zapewnić realizację tego prawa, będą musiały wybudować nowe przedszkola, poniosą więc koszty. Chyba że PiS uważa, że 3-letnie dzieci nie powinny być w przedszkolu, nawet jeśli ich rodzice sobie tego życzą - kończy Kluzik-Rostkowska.

Ministerstwo Edukacji Narodowej nie było w stanie oszacować na prośbę money.pl łącznych kosztów reformy edukacji, jaką planuje Prawo i Sprawiedliwość. Szacunków tego typu nie potrafił także przedstawić żaden z ekspertów ds. systemu edukacji, do których zwrócił się z takim pytaniem money.pl.

Marcin Kędzierski, dyrektor programowy Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, uważa, że to nie koszty reformy systemu edukacji są najważniejsze, lecz jakość tych zmian. - Reforma niesie za sobą duże koszty, ale jeśli byłaby dobrze przemyślana i miałaby przynieść długofalowe skutki, to warto te pieniądze poświęcić, nawet jeśli w grę wchodziłyby duże środki - mówi Kędzierski w rozmowie z money.pl. - Nie patrzmy na pieniądze publiczne oczami księgowego - apeluje.

Ekspert ds. edukacji uruchomionego we wrześniu think-tanku uważa, że trzeba na to spojrzeć z perspektywy długookresowej - czy dzięki reformie poprawi się poziom kształcenia, a "Polacy zostaną dostosowani do wymogów gospodarki opartej na wiedzy, czy też będą to jedynie przesunięcia podyktowane logiką polityczną". - Jeśli będą to zmiany polityczne, to każda, nawet najmniejsza suma, będzie marnotrawstwem, ale jeżeli będą to zmiany mające na celu realizację spójnej, całościowej wizji polityki edukacyjnej, to będzie to inwestycja na lata, która przyniesie zwrot w przyszłości - ocenia ekonomista.

Z zupełnie innej strony na reformę edukacji i jej przewidywalne skutki finansowe patrzy prof. Stanisław Gomułka, wieloletni wykładowca London School od Economics, przez krótki okres wiceminister finansów w pierwszym rządzie Donalda Tuska, a obecnie ekspert Business Centre Club.

Prof. Gomułka zwraca uwagę, że przesunięcie momentu rozpoczęcia edukacji z 7 do 6 lat oznacza wydłużenie efektywnego okresu pracy w przypadku wchodzących w przyszłości na rynek pracy roczników, które objęła ta reforma. Jak dodaje, wcześniejsze wejście na rynek pracy to w praktyce to samo, co podwyższenie wieku emerytalnego o rok.

- Wszystkie składki na ubezpieczenie społeczne to 12,5 proc. PKB Polski, a przy założeniu, że mamy 40 roczników płacących te składki, każdy z nich płaci ok. 5-6 mld zł składek. Jeśli wskutek reformy wypadnie jeden rocznik, to na konta ZUS wpłynie o tyle mniej środków - tłumaczy ekonomista.

Komentarz

wiadomości
gospodarka
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)