Trwa ładowanie...
Zaloguj
Notowania
Przejdź na
Łukasz Pałka
|

Niemiecki ekonomista o wyborach w Polsce: Ich znaczenie jest niewielkie, bo...

0
Podziel się:

- Wynik wyborów w Polsce jest dla Europy nieistotny - uważa były wiceminister finansów Niemiec, prof. Heiner Flassbeck, w rozmowie z Money.pl.

Heiner Flassbeck
Heiner Flassbeck (archiwum własne)

- Problem polega na tym, że dopóki europejska gospodarka stoi w miejscu, to żaden kraj nie może pozwolić sobie na duże wydatki, by finansowo wesprzeć na przykład walkę z bezrobociem. Polska gospodarka ma ten sam problem, bo choć rośnie, to zdecydowanie wolniej niż powinna - ocenia w rozmowie z Money.pl prof. Heiner Flassbeck, znany, niemiecki ekonomista. Przyznaje, że wynik wyborów prezydenckich w Polsce nie będzie miał większego znaczenia w Europie, a Polska powinna wstrzymać się z wchodzeniem do strefy euro.

Łukasz Pałka, Money.pl: Czy znał pan nazwiska kandydatów na prezydenta Polski, gdy poprosiłem pana o rozmowę?

Heiner Flassbeck, ekonomista, były wiceminister finansów Niemiec: Oczywiście nie wszystkie, ale Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Dudę rzecz jasna kojarzę. Skąd to pytanie?

Bo zastanawiam się, czy wynik wyborów prezydenckich w Polsce ma jakiekolwiek znaczenie dla Europy i ktokolwiek się tym interesuje.

Oczekuje pan szczerej odpowiedzi, więc powiem, że nie ma to znaczenia. Przed naszą rozmową przeglądałem niemieckie gazety i nie ma w nich wielu doniesień na temat wyborów w Polsce.

* Prof. Heiner Flassbeck - Znany, niemiecki ekonomista. Pracował m.in. jako wiceminister finansów w rządzie Gerharda Schrodera. Był też głównym ekonomistą agencji Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD). W Polsce ukazała się jego książka 10 mitów kryzysu. Więc z punktu widzenia Unii Europejskiej, nie ma żadnego znaczenia, czy wygra Duda czy Komorowski?*

"Żadnego" to być może za dużo powiedziane, ale znaczenie tych wyborów jest niewielkie, bo układ sił w Europie pokazuje, że i tak każdy przywódca musi mieć dobre relacje z Angelą Merkel. Nie przywiązywałbym wagi do tego, czy zwycięzca będzie bardziej lewicowy czy prawicowy. Europa została zdominowana przez Niemcy i pójście inną drogą dla jakiegokolwiek kraju w Europie byłoby bardzo trudne. Nie twierdzę, że jest to dobra sytuacja.

Ale na przykład niemiecka gazeta "Frankfurter Allgemeine Zeitung" napisała kilka dni temu, że ewentualne dojście Andrzeja Dudy do władzy oznaczałoby, że Polska odrzuci europejską politykę oszczędności.

Rozumiem, że chodzi o kwestię dość kosztownych obietnic. Prawda jest jednak taka, że obecnie każdemu krajowi w Europie ciężko byłoby postawić na bardziej ekspansywną politykę fiskalną, opartą na większych wydatkach. Mam duże wątpliwości, czy Andrzej Duda ostatecznie by się tego podjął. Oczywiście nigdy nie wiadomo, ale w tej chwili wydaje się to mało prawdopodobne.

Jakie było pana pierwsze wrażenie po lekturze wyników z pierwszej tury wyborów?

Uwagę na pewno zwraca wysoki wyniki kandydata określanego jako antysystemowy. Nie było to jakąś szczególną niespodzianką, bo taki trend widać w całej Europie. Kandydaci antysystemowi, nacjonaliści, przeciwnicy Unii Europejskiej zyskują poparcie wszędzie. Mieszkam we Francji, gdzie ten problem jest bardzo poważny, podobnie jest we Włoszech i innych krajach Europy. Ludzie żyją w przekonaniu, że euro upadnie. A przecież, gdy spojrzymy na europejską gospodarkę po kryzysie z 2008-2009 roku to okaże się, że jej stan jest katastrofalny.

A ludzie są coraz bardziej sfrustrowani.

To widać w wynikach każdych wyborów. Być może daje to szansę na wygraną opozycyjnego kandydata w Polsce. Andrzej Duda jest blisko związany z Jarosławem Kaczyńskim. Można by w tym upatrywać niewielkiego problemu dla Angeli Merkel, ale nie przesadzałbym z tego typu ocenami.

Wróćmy zatem do obietnic. Prezydent Bronisław Komorowski obiecuje sto tysięcy miejsc pracy dla młodych osób. Miałyby one być sfinansowane z budżetu państwa. To powszechna praktyka w Europie?

Takie działania były rozważane, ale nie zdają one egzaminu. W 2013 roku z inicjatywy Angeli Merkel podjęto próbę wydania ponad 5 miliardów euro na walkę z bezrobociem wśród młodych osób. Ale plan nie został zrealizowany.

Problem polega na tym, że dopóki europejska gospodarka stoi w miejscu, to żaden kraj nie może pozwolić sobie na duże wydatki, by finansowo wesprzeć np. walkę z bezrobociem. Polska gospodarka ma ten sam problem, bo choć rośnie, to zdecydowanie wolniej niż powinna. W całej Europie mamy problem z tym, że brakuje nowych inwestycji, choć stopy procentowe są rekordowo niskie. Rządy próbują oszczędzać pieniądze, a Europa nie może wydostać się z tego bagna, czekając na gospodarczy cud.

Czy zatem można liczyć tylko na cud?

Żaden prezydent, rząd, czy bank centralny nie ma zbyt wielkich możliwości działania. Instrumenty polityki monetarnej i fiskalnej są bardzo ograniczone. Z drugiej strony, wszystkie kraje walczą, by nie przekroczyć deficytu na poziomie trzech procent. Mamy więc stagnację, a ona musi doprowadzić do tego, że ruchy antyeuropejskie urosną w siłę. Tego jestem pewien.

Tymczasem kandydaci w Polsce walczą o głosy imigrantów, przekonując ich, że będą mogli wrócić do Polski.

Z normalną sytuacją mielibyśmy do czynienia, gdyby gospodarka w Niemczech czy Wielkiej Brytanii rosła w tempie 2 procent rocznie, a w Polsce 5 procent rocznie. Wtedy imigranci z pewnością chcieliby wrócić do Polski. Tymczasem w Europie Środkowo-Wschodniej bezrobocie jest bardzo wysokie, więc trudno się dziwić, że nie chcą wracać. Tylko żaden polityk nie chce przyznać, że taka jest prawda.

Wielka Brytania opuści Unię Europejską?

To możliwe. Wszystko zależy od kondycji gospodarczej Europy. W obecnych warunkach można być pewnym tego, że antyeuropejskie partie będą zdobywać coraz większe poparcie.

Wysokie bezrobocie zniszczy Europę - tak stwierdził pan, gdy rozmawialiśmy przed rokiem. Dodał pan, że na zmniejszenie bezrobocia do rozsądnego poziomu, przy obecnym tempie wzrostu gospodarczego, głównie w krajach południa Europy, potrzebowalibyśmy 20-30 lat.

I czy przez ten czas cokolwiek się zmieniło? Mamy kolejny rok, w którym w najlepszym przypadku można mówić o gospodarczej stagnacji. Problem w tym, że stagnacja jest katastrofą dla ludzi, którzy są bezrobotni. W Niemczech jakoś można z tym żyć, ale we Francji czy Włoszech to już bardzo poważny problem. Kolejne wybory we Francji będą w 2017 roku i nacjonaliści je wygrają.

Skąd to przekonanie?

Bo politycy nie zdołali zmienić sytuacji gospodarczej Europy. A ludzie oczekują wzrostu i lepszych perspektyw na życie. Jeżeli tego nie dostają, to zwracają się w stronę partii bardziej radykalnych.

Do tego dochodzą problemy demograficzne Europy. Andrzej Duda, by z nimi walczyć, obiecuje po 500 złotych miesięcznie na każde dziecko w Polsce.

Nawet jeżeli taką zmianę wprowadzi, to chwilowo być może pomoże, ale i tak nie zmieni fundamentalnego problemu. Ludzie nie chcą mieć więcej dzieci, bo sytuacja ekonomiczna jest niepewna, a nie dlatego, że potrzebują 500 złotych. Kluczem do sukcesu jest inwestowanie w edukację. A to, w okresie stagnacji, jest raczej mało prawdopodobne.

Pozostaje jeszcze pytanie o sfinansowanie takiego pomysłu. W normalnych warunkach państwo może podnieść zadłużenie. Nie da się tego zrobić np. podnosząc podatki i sięgając po pieniądze do kieszeni ludzi czy na rynki finansowe.

Andrzej Duda dość jasno opowiada się przeciwko wejściu Polski do strefy euro. Bronisław Komorowski unika jasnych odpowiedzi w tym temacie. Kiedy zatem pana zdaniem Polska wejdzie do strefy euro?

Pytanie jest o tyle trudne, że nie widzę przyszłości dla euro. Jeżeli kryzys w Europie będzie się wydłużał, to wchodzenie do Eurolandu byłoby nierozsądne. Bez przezwyciężenia spowolnienia nie ma sensu wchodzić do strefy euro. Lepiej dla Polski, by pozostała poza nią, co nie oznacza, że to rozwiąże wasze problemy.

Czytaj więcej w Money.pl

wiadomości
wiadmomości
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)